KRS 0000084062

GPS ratuje przed niespodziewanym biwakiem

30.01.2012

W jednej z pierwszych relacji, opisywaliśmy icefall: jak bardzo się zmienił, jak bardzo jest trudny i że pokonaliśmy około 70% drogi na tym etapie. Myliliśmy się, jak się okazało pokonaliśmy wtedy zaledwie 30% a w dalszej części drogi trudności nie spadały. Jednakże trudnością nie było rumowisko, zwaliska seraków, głównie trudności skupiały się na wyszukaniu drogi pomiędzy monumentalnych rozmiarów szczelinami. Dużą siłą i determinacją wykazał się zespół Bielecki, Sadpara, Baig, który 26.01 założył obóz pierwszy. 

27.01. Janusz Gołąb i ja (Artur Hajzer)ruszyliśmy za nimi. Wystartowaliśmy przepisowo o godzinie 6 rano. Adam zakomunikował nam przez radio, że droga do obozu pierwszego jest tak długa i wyczerpująca, że raczej nie dojdziemy, a jeśli mamy taki plan to na wszelki wypadek powinniśmy zabrać ze sobą, lekki namiot szturmowy i liczyć się z biwakiem. Odebraliśmy tę sugestię jako afront. Jak to my mamy nie dojść? I to po wytyczonej już trasie? Po ich śladach? O co chodzi? Adam kpi czy o drogę pyta?

Schodzący zespół Adama spotkaliśmy pomiędzy lodospadami około 11:30. Adam znowu swoje: „Chłopaki jest daleko! Może się zdarzyć, że nie dojdziecie. Dam wam GPS.” I dał. Wzięliśmy ten GPS bez większego pojęcia jak go używać i ruszyliśmy dalej. My w górę, a Adam , Ali i Shaheen w dół. I szliśmy… szliśmy… szliśmy i…. szliśmy, pomiędzy blokami seraków, w lodowych kanionach, pomiędzy różnej szerokości szczelinami. Niestety na twardych połaciach górnego plateau wątłe ślady po zębach raków Adama i ekipy przestały być widoczne. Nie mogliśmy liczyć na ślady poprzedników. Nie było też traserów bo na tym etapie zespołowi Adama, już ich zabrakło, i nie mieli możliwości oznaczenia całej drogi. Dalsza wędrówka komplikowała się. Droga prowadziła kilkusetmetrowymi zakosami, często w przeciwnym kierunku niż domniemany obóz.

Około godziny 16:00 zrobiło się poważnie Dotarło do nas, że dzień się kończy a obozu ani widu ani słychu. Nie mieliśmy też pewności czy jesteśmy na szlaku. Został nam tylko ten GPS i konieczność zdecydowanie przyspieszonego kroku. A w GPSie tylko cienka zielona kreska (zaznaczona przez Adama trasa) i biały trójkącik (my). Jakoś się ten obrazek kręci wokół ale dopóki trójkącik jest na zielonej linii to czujemy się bezpiecznie. Godzina 17:00 zmierzcha GPS wskazuje, że do obozu nie jest już daleko. Zaczynamy biec nie bacząc na szczeliny, które mniej lub bardziej skutecznie przeskakujemy. Raz mój tułów wpada w czeluść ale Janusz skutecznie blokuje mnie liną wychodzę i zasuwamy dalej. Robi się ciemno. Wpatrujemy się w GPS. Adam instruuje nas przez radio jak zrobić zbliżenie i generalnie jak posłużyć się GPSem by wskazał kierunek na obóz w linii prostej. Robimy zbliżenie. Obóz znajduje się według wskazań GPSa w promieniu 200m. Nie potrafimy jednak przestawić GPSa żeby wskazał drogę do obozu w linii prostej. Kręcimy się w kółko, nie trzeba dodawać, że bezskutecznie. 18:30 kompletna ciemność. Ślęczymy nad GPSem. Przestajemy się ruszać, mokre primalofty tracą właściwości grzewcze, dopadają nas dreszcze, GPSa obsługujemy końcówką czekana lub gołymi palcami. Jedna minuta Janusz, jedna minuta ja. Adam z bazy mówi nam, żeby wejść do menu i w funkcję „znajdź”. GPS zamglony, nie mogę odczytać małych literek na ekranie. GPS przejmuje Janusz w funkcję „znajdź” nie udaje się wejść. Jest coraz zimniej, rozgrzewam palce. Janusz uważa, że damy radę wykopać jamę śnieżną. Mamy gaz i jakieś żarcie. Zbliżam trasę Adama na GPS, który wskazuję, że obóz powinien się znajdować 48 metry od nas. Idę powolnym krokiem za wskazaniami GPS’a, Janusz za mną. Słyszę Janusza: „Jest, widzę, po prawej!” znaleźliśmy obóz. Jest 19:20. Mamy obóz – melduję do bazy. W bazie – gdzie od ostatnich dwóch godzin też było dość nerwowo – ciśnienie opada. Rozbijamy namiot i wszystko jest w porządku. Rano schodzimy do bazy niemal cały dzień. W tym terenie jest to bez znaczenia czy się idzie w górę czy w dół, tempo niewiele się różni. W każdą stronę jest trudno i daleko. Sytuacja różni się bardzo od tej samej drogi w lecie. W zimie lodowiec jest bardziej „otwarty” – prezentuje.

Koniec końców mamy obóz I, tyle wysiłku, strachu i pracy a to dopiero obóz pierwszy. Co będzie wyżej?! Wszystko ma się przecież rozegrać powyżej 7000. Będąc w „jedynce” przyjrzeć się mogliśmy drodze na przełęcz do obozu II. Tam też otwarty lodowiec. Hmmm… Co to będzie? Co to będzie?

Artur Hajzer

Janusz na lodowcu w drodze do obozu pierwszego
Janusz na lodowcu w drodze do obozu pierwszego

Bezpieczny Kazbek Fundacja Himalaizmu Polskiego im. Andrzeja Zawady
Polski Związek Alpinizmu Klub Wysokogórki Warszawa
wspinanie.pl brytan